środa, 26 grudnia 2012

Prolog

Ciszę, otaczającą błonia przerywało jedynie stąpanie po ziemi rudowłosej dziewczynki, która obserwowała ptaki, latające nad jej małą główką. Ćwierkały tak wesoło, że usta dziecka ułożyły się w blady i delikatny uśmiech, pierwszy od kilku godzin.
   Lily Evans była osóbką, śmiejącą się praktycznie non stop. Tak więc wielkim zaskoczeniem mogło być to, że teraz spacerowała po błoniach pogrążona w smutku. I chodziłaby tak bez celu jeszcze przez długi czas, gdyby nie usłyszała cichego szmeru, dochodzącego gdzieś z oddali. Spojrzała w punkt, z którego dochodził dźwięk, ale nic tam nie ujrzała. Po plecach przeszły jej ciarki, w końcu była całkiem sama i nikt z Hogwartu nie usłyszałby jej krzyku, gdyby nagle coś ją zaatakowało. 
   Dziewczyna zapragnęła znaleźć się znowu w Pokoju Wspólnym, z którego tak nagle uciekła, kiedy James wykręcił jej ten okropny numer, robiący z Lily totalne pośmiewisko; dziwnym i nieznanym jej zaklęciem sprawił, że włosy dziewczynki zamieniły się w marchewki, przez co skończyła całkiem łysa, a wokół tańczyły pomarańczowe warzywa. Teraz już wszystko było tak jak trzeba, ale wciąż czuć było od Lily marchewką. 
   Evans odpędziła od siebie to upokarzające wspomnienie i ruszyła w stronę Hogwartu. Strach wzmagał w niej w każdej chwili, zwłaszcza, że zdawać by się mogło, iż szmer przybliża się do niej z każdą sekundą. Po jakimś czasie był tak blisko, że dziewczynka ruszyła pędem przed siebie, nie zważając na pokrzywy, które parzą jej delikatną skórę. Biegła, nie zważając na nic, aż po chwili wywróciła się i dostrzegła ruch po swojej lewej stronie. 
   Po niecałych pięciu sekundach, przed dzieckiem stał nie kto inny jak James Potter, który uśmiechał się do niej szarmancko (na tyle, na ile szarmancki może być jedenastolatek) i wyciągnął ku niej dłoń, odrzucając na bok swoją pelerynę niewidkę. Evans spojrzała na niego z niesmakiem, a następnie wstała na własnych siłach, bez pomocy okropnego Pottera. Kiedy stanęła na nogach, nie zaszczycając chłopaka ani jednym spojrzeniem, odeszła w swoją stronę, pozostawiając Jamesa samego i słysząc tylko jak krzyczy ''Przepraszam''.

~*~

Oto i jest prolog. Liczę, że się Wam spodoba i będziecie czytać następne notki. Postaram się dać z siebie dwieście procent! :) A i jeszcze jedno - tego bloga dedykuję Lewej, bez której nigdy bym nie zaczęła pisać tej historii. Wiedz, że jesteś wspaniała i liczę na jak najszybsze spotkanie. :*